gru 04 2003

Historia jednej znajomości


Komentarze: 4

         Był inny niż wszyscy pozostali narkomani, których kiedykolwiek znałam. Nie ćpał, żeby uciekać od swojej rzeczywistości. Nie ćpał po to by udowodnić coś sobie. By udowodnić coś całemu światu. Nie ćpał, bo go zmuszali, bo tak wypadało, bo inni ćpali. Nie ćpał, żeby mieć wizje, żeby tworzyć, żeby szybować po nieznanych galaktykach ułudnych rzeczywistości. Nie ćpał, żeby pamiętać. Nie ćpał, żeby zapomnieć. Nie ćpał, żeby umrzeć. Ćpał, żeby żyć...

         Większość dealerów nie ćpa. Oni wiedzą, że to syf. Wiedzą lepiej niż ktokolwiek inny. Codziennie robią kasę na ludziach, którzy coraz głębiej sięgają dna. Codziennie widzą ludzi, którzy biją, kłamią, kradną, a nawet zabijają... tylko po to by mieć kasę na kolejną działkę. A potem na następną. I na następną...
To właśnie na ich oczach dokonuje się powolny upadek tych ludzi. Upadek powolny, ale konsekwentny. Upadek, którzy oni sami współtworzą...

         Krzysiek sprzedawał prochy, żeby ćpać. Ćpał, żeby zabić ból. Zabijał ból, bo nade wszystko chciał żyć. Chciał żyć, bo panicznie bał się śmierci... A śmierć była nieuchronna. Bardziej nieuchronna dla niego, niż dla każdego innego przeciętnego człowieka. Miał białaczkę...


         Nasza znajomość trwała dwa dni. Dwa mroźne, grudniowe dni. Dwa dni. Zbyt krótkie żeby móc je dobrze poznać. Zbyt długie, żeby można było przejść obok nich obojętnie. Zbyt ulotne, żeby móc cokolwiek zrobić. Żeby zatrzymać szalone koło przeznaczenia...


         Poznaliśmy się w parku. Siedziałam na ławce, paliłam papierosa i płakałam. Już nie pamiętam dlaczego. Może pokłóciłam się z ciotką, może przeszłam jakąś burzliwą rozmowę z Nim, a może po prostu byłam nieszczęśliwa... W tamtych czasach często bywałam nieszczęśliwa. Bardzo często. Zbyt często...

         Podszedł tak po prostu. Usiadł na ławce, poprosił o papierosa i zaczął stroić głupie miny. Nie wyglądał na ćpuna - raczej na zagubionego romantyka, który pisze wiersze, kontempluje przyrodę i poniewiera się pomiędzy jedną, a drugą nieszczęśliwą miłością. Miał twarz kilkuletniego dziecka i oczy starego człowieka. Człowieka, który za dużo przeżył. Człowieka, który pragnie ocalić w sobie jakąś ważną cząstkę samego siebie. Człowieka, którym byłam także ja...

         Przez te kilkanaście godzin rozmów, uśmiechów, żartów i łez wysłuchałam historii jego życia. Historii smutnej, wręcz tragicznej. Historii, która napisana była krwią jego tlącego bólu. Historii pełnej cierpienia, samotności i wszechogarniającego braku ładu. Historii, w której czarne raz było czarne, po chwili białe, a za kilka minut mieniło się wszystkimi kolorami tęczy. Historii, która wydawała się tak bardzo znajoma...
Z resztą wszystkie nieszczęśliwe historie są do siebie przerażająco podobne...


         Czarna klepsydra wywieszona przed drzwiami kościoła znaczyła więcej niż kilkanaście literek ułożonych w jakiś niezdarny ciąg nikomu niepotrzebnych wyrazów. Była symbolem kolejnego upadku. Upadku dobrego człowieka, którego życie toczyło się po coraz dziwniejszych ścieżkach usłanych zakrętami i tajemniczymi rozwidleniami dróg. Wybrał złą. A może nigdy nie było tej dobrej? Może nie miało być? Może tak właśnie miało się stać?

         Odszedł spokojnie. Z taką ilością hery nie mógł czuć niczego. A może odczuwał na raz wszystkie stany świadomości? Nie wiem. Nie chcę wiedzieć...
Lokalne media przedstawiły jego tragedię jako bunt kolejnego zblazowanego nastolatka. Wygrzebali jakieś śmieci z jego przeszłości, ubarwili literacką fikcją. Fikcja zawsze lepiej się sprzedawała niż rzeczywistość. Historia schorowanego, cierpiącego, porzuconego przez rodzinę chłopaka chwyciłaby za serce - oni chcieli go napiętnować. Chcieli go potępić. Chcieli żeby był kolejnym przykładem upadku wartości młodego pokolenia. Był kluczowym punktem ich manifestu... Nawet po śmierci nie dali mu zaznać spokoju...

         Moja ciotka wpadła do domu niosąc "sensacyjną" wiadomość o jego śmierci. Rozmowa była krótka. Wszystkie nasze rozmowy były krótkie, choć i tak zdecydowanie za długie bym mogła jej tak bardzo nie nienawidzić...
         - Słyszałaś? Jakiś ćpun przedawkował! Powinni ich wszystkich dawno zagazować i byłby spokój. No, ale zawsze to o jednego mniej...
         - A nie pomyślałaś, że ten ćpun był czyimś synem, bratem, przyjacielem, chłopakiem?
         - Synem? Jaka porządna matka urodziłaby takie dziecko?!

         Trzasnęłam drzwiami, zamknęłam się w swoim pokoju, usiadłam na parapecie i zapaliłam skręta. Jaka matka? Chociażby moja...

chwast : :
Mojżesz
07 grudnia 2003, 15:04
wzruszające. powinnaś pisac książki. zapraszam na moj blog www.mojzeszblog.prv.pl
04 grudnia 2003, 17:29
yyyyy....niewarzne...kochana jestes...
04 grudnia 2003, 16:25
potrafią, ale nie chcą.. (P.S. Za co mi dziękujesz? :) )
04 grudnia 2003, 15:06
och ... smutne to... najbardzije przerazajace jest własnie to jak ludzie patrzą na innych... nie potrafia ich zrozumiec... żadnej empatii...

Dodaj komentarz